Znacie to, prawda? Krem, balsam czy inne serum, miało sprawić, że będziemy piękne/szczupłe/jędrne – niepotrzebne skreślić, a tu kicha. Smarujemy, wcieramy a efekty są dyskusyjne, albo nie ma ich wcale. To co, oszukali nas? Niekoniecznie. Istnieje bowiem kilka żelaznych reguł, dotyczących stosowania kosmetyków. Mądrego stosowania, tak, aby było to efektywne i dało zamierzony skutek przynajmniej w pewnym stopniu. Nie są to trudne zasady i naprawdę nie rozumiem, dlaczego nie uczą ich w szkole – byłby z tego doprawdy większy pożytek, niż z poznania historii wojen napoleońskich. Ale do rzeczy – co może być powodem, że nasz wspaniały i drogi kosmetyk nie działa?
Po pierwsze, złej jakości kosmetyk; w przypadku kosmetyków, podobnie, jak w przypadku ciuchów: jeśli kupujemy coś za śmiesznie niską cenę, i to jeszcze na bazarku, a nie w sklepie, należy liczyć się z tym, że wytrzyma najwyżej do pierwszego prania. Nie oznacza to jednak, że musimy kupować wyłącznie kosmetyki drogie. Po protu, wystarczy zwrócić uwagę na ich skład i producenta. Jeżeli zaopatrzymy się w krem marki „J&S” (czyli Ja i Szwagier), gdzie ani Ja, ani tym badrzej Szwagier nie sprecyzował, co mianowicie dany krem zawiera, możemy być pewni, że to pieniądze wyrzucone w błoto. Istnieje natomiast wiele marek kosmetyków, polskich i nie tylko, które, mimo przystępnej ceny, mają całkiem bogaty skład i rzeczywiście spełnią swoje przeznaczenie. Czego więc należy szukać w opisie składników?
To zależy przede wszystkim od tego, czego po takim kremie czy innym specyfiku oczekujemy. Istnieje długa lista składników kosmetycznych o udowodnionym działaniu, a wymienienia jej całej, zamieniłoby ten artykuł w długaśny elaborat. Na pewno warto, żeby krem zawierał jak najwięcej witamin, kolagen i jak najwięcej składników pochodzenia naturalnego, a jak najmniej konserwantów. Konserwanty nie są wymienione, jako „konserwanty”, a z reguły są nimi parabeny: mamy więc do wyboru metylparaben, etylparaben, propylparaben i tak dalej (jak ktoś jest naprawdę ciekawy, odsyłam do podręcznika chemii dla gimnazjum). Generalnie, cokolwiek ma w nazwie „paraben” jest konserwantem. Kolejnym ulubionym składnikiem jest phenoxyetanol. Nie znaczy to jednak, że macie wybierać wyłącznie kosmetyki pozbawione konserwantów, zresztą, trudno jest takie znaleźć. Ważne jest, by zawierały ich jak najmniej (czyli jeden paraben, zamiast pięciu).
Po drugie, niewłaściwe stosowanie kosmetyku; w większości przypadków, niestety, nakładamy np. krem na umytą twarz i już. Uważamy, że powinien działać. Owszem, powinien, tylko trzeba mu ułatwić dotarcie tam, gdzie może się wykazać. Zauważcie, że kosmetyczka, zawsze po zmyciu makijażu, zanim nałoży cudowny krem, maskę, czy inną ampułkę, najpierw złuszcza naskórek. Zawsze. Jeśli znacie taką, co tego nie robi, lepiej ją zmieńcie. Chodzi bowiem o to, że na powierzchni naszej skóry istnieją martwe komórki naskórka, który łuszczy się sam w sposób ciągły i tak ma być. Natomiast, jeśli już stosujemy coś, co ma zadziałać, dobrze byłoby zaaplikować to nie na martwą, oderwaną od skóry warstwę, ale na samą skórę. Inaczej zachowujemy się tak, jakbyśmy wcierali krem do rąk… w rękawiczki. Coś tam pewnie przesiąknie wgłąb i dotrze do naszych dłoni, ale nie za wiele. Dlatego najlepiej, kupując krem, zakupić od razu delikatny preparat peelingujący i przed każdym nałożeniem kremu najpierw złuszczyć naskórek.
I po trzecie – używanie zbyt wielu kosmetyków naraz. Szczególnie dobrze jest to widoczne w przypadku włosów – chcemy je na przykład „postawić”, czyli zwiększyć ich objętość, więc pędzimy do sklepu i kupujemy: piankę zwiększająca objętość, żel zwiększający objętość, puder, odzywkę i tak dalej. Efektem nałożenia tego wszystkiego na nasze biedne włosy jest obciążenie ich nadmiarem szczęścia tak, że wyglądają na jeszcze bardziej smętne i przyklapnięte. Podobnie częstym błędem jest postępowanie osób z tłustą skórą: skoro się świeci, to chcą ją „osuszyć” i pozbawić nadmiaru tłuszczu, więc kupują płyn do mycia dla cery tłustej, podkład dla cery tłustej, tonik krem i tak dalej – obowiązkowo wszystko dla cery tłustej. Efekt jest taki, że każdy z tych kosmetyków osusza skórę, a więc ta dostaje sygnał, że lada chwila grozi jej przesuszenie i… zwiększa produkcję sebum. I wtedy dopiero naprawdę się tłuści, błyszczy i lśni. O to chodziło? Chyba nie. Warto więc ćwiczyć umiar i powściągliwość w zakupie kosmetyków – jeden lub dwa, dedykowane dla danego problemu, w zupełności wystarczą.